piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 3

    Miałem sen. Była w nim mama, tata i Kyle. Ja i Kyle graliśmy w piłkę w ogrodzie a mama i tata grillowali soczyste steki. Wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi. Chciałbym żeby ten sen trwał w nieskończoność, lecz zbudził mnie tata.
-Evan wstawaj zrobimy sobie krótki postój.- Powiedział łamiącym się głosem patrząc na mnie. Próbował wymusić uśmiech żeby chociaż trochę podnieść mnie na duchu, ale za każdym razem kiedy unosił kąciki ust one mimowolnie opadały. Patrzyliśmy się na siebie jeszcze przez dłuższą chwilę. W końcu postanowiłem odpiąć pasy i wyjść na zewnątrz rozprostować kości. Gdy wyszedłem z auta moim oczom ukazał się niewielki wątły budynek. Był wielkości mniej więcej czteropiętrowego bloku. Wyglądał bardzo staro. Kraty w oknach z powybijanymi szybami nie dodawały mu uroku.
Otaczał go wbrew pozorom solidny drewniany płot, który wykończony był zardzewiałym drutem kolczastym. Rozglądałem się w poszukiwaniu jakiegoś drzewa lub nawet małego krzaka, lecz nie dostrzegłem żadnej rośliny w zasięgu mojego wzroku. Wprowadziło mnie to w lekkie zakłopotanie ponieważ bardzo chciało mi się siku. Spuściłem głowę i z grymasem na twarzy podszedłem do auta. Otworzyłem bagażnik i spostrzegłem, że jest w nim zdecydowanie za mało toreb. Chwila.... Gdzie są rzeczy mamy i Kyle'a? Szybkim krokiem podążyłem w stronę taty. Siedział oparty o drzwi od strony pasażera z kolanami podciągniętymi pod brodę. Próbował powstrzymać się od płaczu widać to było po zaszklonych, czerwonych oczach.
-Gdzie jest torba mamy?- Spytałem zdecydowanie bardziej poważnym tonem niż zamierzałem.
-Nie wiem o czym ty mówisz.
-Nie ma w bagażniku. Co z nią zrobiłeś?- Spytałem ze łzami w oczach.
-Może jeden z zarażonych ją zabrał jak pobiegłem do Kyle'a...
-Przestań! Myślisz, że ile ja mam lat żeby w to uwierzyć?! Po co niby zarażonemu byłaby torba mamy?!- wykrzyczałem. Czułem wzrastający we mnie gniew.
-Ja.. musiałem. Za bardzo mi to o niej przypominało...- Powiedział ledwo słyszalnym głosem.
-Ale to nie dało ci prawa wyrzucać jej rzeczy! To były jedyne pamiątki jakie mi po niej zostały! Czy ty zdajesz sobie sprawę co ty zrobiłeś?!- zacząłem krzyczeć coraz głośniej. Ojciec widząc moje oburzenie wstał i spojrzał na mnie groźnym wzrokiem.
-Nie pyskuj gówniarzu. To była moja decyzja i była dobra. A ciebie nie powinno to obchodzić. Ciesz się, że nie wyrzuciłem rzeczy Kyle'a.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Jeszcze raz skierowałem się w stronę bagażnika z trudnością powstrzymując łzy. Jak on mógł to zrobić? Zachował się jak egoista. Myślał tylko o sobie. Czy w ogóle pomyślał co ja mogę poczuć jak wyrzuci rzeczy mamy? Pewnie nie. Zawsze faworyzował Kyle'a. Nigdy nie mogłem mu dorównać. To dziwne, ale można powiedzieć, że był dla mnie pewnego rodzaju wzorem. Tata zawsze zabierał jego na ryby. Ja zawsze siedziałem z mamą. Cały czas powtarzała mi, że na pewno pojadę z nimi następnym razem, lecz to nigdy nie nastąpiło. Otworzyłem bagażnik i zacząłem przebierać w rzeczach moich i Kyle'a w poszukiwaniu wspólnego IPod'a. Znalazłem go w przedniej kieszeni mojej torby. Usiadłem na tylnym siedzeniu za miejscem kierowcy które już zajmował tata. Włączył silnik i pojechaliśmy w dalszą drogę. Włożyłem słuchawki do uszu przeglądając playlistę Kyle'a. W końcu zdecydowałem się na kawałek Ed'a Sheeran'a ,,All Of The Stars". Włączyłem piosenkę i bezmyślnie wpatrywałem się w krajobraz za oknem powoli popadając w głęboki sen. Tym  razem nie pamiętam co mi się śniło. I nie zapowiada się na to, żebym sobie przypomniał.
-Jesteśmy na miejscu.- Powiedział tata niemrawo.
-To nie jest Meksyk tato...
-Wiem, ale nie mam innego wyjścia nie wytrzymam to zżera mnie od środka.- Powiedział łamiącym się głosem. Tym razem nie udało mu się powstrzymać łez.
-Czy możesz mi powiedzieć co się dzieje?
-Zatrzymamy się tutaj na..... jakiś czas...- Powiedział niemrawo patrząc się przed siebie.
-Dobrze a co to za miejsce?
-Baza ocalałych. Jest tu mój brat. Zaopiekuję się tobą na jakiś czas.
-Zaopiekuje?- Powiedziałem ze zdziwieniem w głosie.
-Tak mam jedną rzecz do załatwienia- Odpowiedział jednocześnie otwierając drzwi i wychodząc pośpiesznie z auta.
Był taki zakłopotany. Nie mam pojęcia o co mogło mu chodzić kiedy mówił, że ma coś do załatwienia. Budynek do którego weszliśmy nie różnił się od tego, który widziałem wcześniej. Bardziej przypominał więzienie niż coś co miało nam dać szansę przetrwać.
Wyszedłem z auta i podążyłem za zdenerwowanym ojcem. Gdy weszliśmy do środka moim oczom ukazał się zapleśniały dość duży pokój. Na samym środku była średnich rozmiarów obskurna skórzana kanapa. Stałem przez chwilę osłupiały i zniesmaczony. Tu mieliśmy się zatrzymać? Już gdy postawiłem pierwszy krok wchodząc do pomieszczenia usłyszałem skrzypienie desek pod moimi stopami. Dom najprawdopodobniej miało około 150 lat. Przynajmniej według mnie na taki wyglądał.
Poszedłem z tatą dalej w głąb pomieszczenia i weszliśmy na schody. Bałem się, że zaraz się zawalą. Skrzypiały bardziej niż podłoga albo drzwi którymi właśnie weszliśmy do pokoju. Siedział tam znajomy mi mężczyzna.
-Cześć Henry!- powiedział mężczyzna w co najmniej tygodniowym zaroście i brudnej skórzanej kurtce.
-Witaj Jake!- odpowiedział radośnie tata. Na jego twarzy zagościł uśmiech. To był dla mnie dziwny widok. Nie wiem dlaczego. Pewnie dlatego, że na mój widok nigdy nie okazywał takiego szczęścia. Albo spowodowane jest to tym, że od paru dni kąciki jego ust nie uniosły się nawet na chwilę.
-Zaopiekuj się Evan'em proszę..
-O czym ty mówisz?- Powiedział ze zdziwieniem mężczyzna, który najprawdopodobniej moim wujkiem.
-Evan wyjdź z pokoju synku zostaw nas samych...
-Ale tato...
-Wyjdź!- Krzyknął. Wyszedłem a tata zatrzasną za mną drzwi.
Stałem pod drzwiami i nasłuchiwałem dźwięków dochodzących z pokoju.
-Ja już tak dłużej nie wytrzymam Jake rozumiesz?!
-Henry o czym ty..
-Straciłem wszystko przez tą cholerną zarazę rozumiesz?! Wszystko!
-Masz przecież jeszcze Evan'a.
-On nigdy nie zastąpi mi Kyle'a rozumiesz?!
Na dźwięk tych słów momentalnie po moich policzkach popłynęły łzy.
-Henry co ty..
-Nie wytrzymam...
-Henry odłóż pistolet! Henry nie!- wykrzyczał Jake.
//Paulina




niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 2

Hejka! Na wstępie chcę przeprosić, że rozdział jest z opóźnieniem, ale z przyczyn prywatnych niestety nie mogłam Go wczoraj napisać, naprawdę baaardzo przepraszam, mam nadzieję, że mi wybaczycie. :)



- Kyle?! - krzyknął tata zmierzając w stronę lasu. Stanąłem jak posąg, patrząc na las, z którego dobiegał krzyk. Otworzyłem oczy szerzej i stojąc w całkowitym osłupieniu, próbowałem wmówić sobie, że mi się wydaje.
- Evan! No chodź! - głos taty wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na miejsce, gdzie przed chwilą stał, ale nie było Go tam. Zwróciłem wzrok przed siebie i zobaczyłem tatę przy wejściu do lasu. Podbiegłem do niego jak najszybciej, a potem razem szukaliśmy Kyle'a. Tata wciąż wykrzykiwał imię brata, a ja bez słowa biegłem rozglądając się.
- Stój. - wyszeptałem i wskazałem palcem jedno z drzew. Tata uniósł brwi, a następnie przeniósł podejrzliwy wzrok ze mnie, na miejsce, które wskazałem.
- O mój... - zaczął podbiegając bliżej. - Zostaw Go! - krzyknął, odpychając mamę od Kyle'a. Kiedy zobaczyłem twarz matki, rozchyliłem wargi w niedowierzaniu. Czyli miałem rację? Nerwowo przenosiłem wzrok z wściekłej mamy na leżącego pod drzewem brata. Spojrzałem na tatę, z pistoletem w ręku wycelowanym na mamę.
- Angela, nie wygłupiaj się. - zaśmiał się nerwowo, drżącą dłonią przeładowując pistolet. - Będę musiał strzelać. Uspokój się. - próbował oszukiwać sam siebie. Przecież mama się nie wygłupia - pomyślałem. Wtedy usłyszałem huk podobny do tego w samochodzie. Po policzku taty pociekła łza, a osoba, która jeszcze wczoraj była moją najwspanialszą mamą, leżała zakrwawiona na ziemi.
- Mamo! - krzyknąłem, podbiegając bliżej niej. Gorące łzy strumieniami spłynęły po moich policzkach, a gardło bolało mnie od próby powstrzymania następnej partii łez.
- Nie dotykaj jej! - krzyknął tata, kiedy pochylałem się nad mamą.
- Czemu ją zabiłeś?! - krzyknąłem ocierając słone łzy rękawem. - Mogliśmy ją jakoś wyleczyć! Tato! Dlaczego to zrobiłeś?! - oskarżałem Go, chociaż w gruncie rzeczy wiedziałem, że postąpił właściwie. W milczeniu spojrzał na Kyle'a i nachylił się, aby pomóc mu wstać.
- Nie, tato. - szepnął, trzymając się za szyję. - Ona mnie ugryzła.
- To nic...
- Nie. - brat przerwał ojcu. - Musisz mnie zastrzelić. - jego oczy zaszkliły się, ale nie płakał. To była jedna z rzeczy, za które zawsze Go podziwiałem. Nigdy nie widziałem, że płacze. Zawsze tłumił w sobie emocje, a kiedy działo się coś złego był oparciem dla całej rodziny. Brat  był moim autorytetem. Tata zaśmiał się, nerwowo potrząsając głową.
- Tato, proszę. - westchnął, drżącym głosem. - Jeżeli zabierzecie mnie ze sobą, wkrótce Was zabiję, jeżeli mnie tu zostawicie zabiję innych ludzi. Daj mi pistolet. - wyszeptał ostatnie trzy słowa. Tata wiedział, że Kyle ma rację, ale na pewno było mu trudno. Podał bratu pistolet, a sam zaczął pociągać nosem. Był jak martwy. Nic nie mówił. Wyglądał, jakby lunatykował i robił wszystko co mu kazano. Kyle przyłożył pistolet do głowy. Zamknął oczy, a ja odwróciłem wzrok. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk i wiedziałem, że to koniec. Rzuciłem się na ziemię i płakałem tak głośno, jak jeszcze nigdy. Trudno mi powiedzieć, co czułem w tamtej chwili. Ale wiem, że na pewno ogromny ból. Żałowałem każdego ,,nienawidzę Cię" - wypowiedzianego kiedyś do brata i każdego sprzeciwu mamy, gdy prosiła, bym posprzątał pokój, lub wyniósł śmieci.
- Nie chcę. - wydukałem przez łzy. - Ja też chcę umrzeć!- krzyknąłem.  - Chcę do mamy.
Poczułem na plecach czyjąś dłoń. Odskoczyłem nerwowo, na wypadek gdyby nie był to tata. Zdałem sobie sprawę, że pada, a ja jestem przemoczony do suchej nitki. Teraz, w deszczu, nie byłoby w ogóle widać, że tata płakał, ale jego czerwone oczy go zdradzały.
- Jedźmy. Mamy coraz mniej czasu. - rzucił i poprowadził mnie do samochodu.
Położyłem się na tylnym siedzeniu, z którego miałem widok na miejsce pasażera. Teraz już nawet nie zdawałem sobie sprawy, że łzy bez przerwy płyną mi po policzku, próbowałem sobie wmówić, że śnię i zaraz się obudzę, a miejsce mamy na pewno nie jest puste. Ona na pewno tam siedzi. Moje powieki robiły się coraz cięższe. Z trudem walczyłem ze snem. Bałem się spać. Bałem się zamknąć oczy. Bałem się, że kiedy je otworzę, wszystko rozsypie się na malutkie kawałeczki, nie będzie już nawet taty, po całej rodzinie pozostaną mi tylko wspomnienia. Bałem się, że zostanę sam. Oczy piekły mnie ze zmęczenia i od płaczu, a powieki powoli opadły. Odpłynąłem, mimo ciężkiej walki ze snem - przegrałem.



/ Kamila.

sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 1

      Kyle już poszedł spać lecz ja nadal nie mogłem zasnąć przez przytłaczające mnie straszne myśli. Mama wpatrywała się w pustą przestrzeń za oknem. Nie wydusiła z siebie ani słowa od czasu ataku zarażonego. Była blada a kropelki potu nie znikły ani na chwilę z jej czoła. Tata zaniepokoił się jej wyrazem twarzy i wyciągnął rękę aby sprawdzić czy nie ma gorączki. Ona przerażona odskoczyła.
-Co się stało?- Spytał zaskoczony tata. Mama nie odezwała się ani słowem. Takie zachowanie wzbudziło we mnie podejrzaną myśl. A co jeśli zarażony zaraził mamę? Nie wiem co mam o tym myśleć. Tata pewnie by mi nie uwierzył. Chwilę później obudził się Kyle.
-Tato możemy się na chwilę zatrzymać? Muszę za potrzebą.-Spytał jednocześnie przeciągając się.
-Za 10 minut zrobimy postój jak znajdziemy się dalej miasta.
Po 10 minutach tata się zatrzymał. Kyle poszedł gdzieś w las. Tata przedtem ostrzegł go żeby zbytnio się nie oddalał. Mama nadal patrzyła się przed siebie pustym wzrokiem. Powolnym krokiem podszedłem do taty. Nie byłem pewien jak zareaguje. Kiedy znalazłem się obok niego przez chwilę nic nie mówiłem. Wreszcie zdobyłam się na odwagę i wykrztusiłem z siebie:
-Tato mam pewne podejrzenia co do mamy- Powiedziałem cicho.
-Niby jakie Evan?- Odpowiedział żartobliwym tonem.
-Myślę, że... mama jest zarażona...- Nie zdążyłem się wytłumaczyć, tata przerwał mi wpół zdania.
-Czy ty słyszysz co ty w ogóle mówisz?!- Spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem.
-No jak ten ,,zombie" ją zaatakował to mógł ją ugryźć a my tego nie zauważyliśmy to tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie.- Powiedziałem łamiącym się głosem.
-Ty popadasz powoli w paranoję! Jak możesz podejrzewać o to swoją matkę! Przecież powiedziałaby nam od razu po ugryzieniu!- Wykrzyczał z niedowierzaniem.
-Ale tato...
-Shhh.. Idź do auta.-Uciszył mnie jednocześnie grożąc palcem.- Zostało nam niewiele czasu a musimy dotrzeć do Meksyku jak najszybciej.- Powiedział pokazując drżącym palcem auto.
Wszyscy byli w aucie: zdenerwowany tata, milcząca mama i zaniepokojony ja. Brakowało tylko Kyle'a. Czekaliśmy jeszcze na niego 2 minuty.
-Evan widziałeś Kyle'a?- zapytał mnie tata troskliwym tonem.
-Nie. Powinien już dawno przyjść. Może pójdę go poszukać?- Zapytałem.
-Nie. Siedź tu z mamą ja pójdę go poszukać. Gdybyś widział zarażonego to zamknij się w aucie i pod żadnym pozorem masz nie wychodzić z auta. Rozumiesz?- oznajmił groźnym tonem. Ja tylko przytaknąłem.
-W razie gdyby jakiś dostał się do auta w schowku masz pistolet. Patrząc na stan mamy nie wiele może zrobić. Jesteś troszkę za młody no, ale..... nie mamy wyboru.- Tata wyciągną broń ze schowka. Próbował mi pośpiesznie wytłumaczyć a ja próbowałem zrozumieć jak się nią posługiwać. Szybko skończył i jeszcze szybciej wyszedł z auta wykrzykując imię Kyle'a.
Nie uśmiechało mi się zostanie sam na sam z mamą w aucie. Siedziałem sztywny z pistoletem mocno zaciśniętym w dłoni. Cisza w aucie stała się niepokojąca. Mama nigdy nie należała do tych ludzi którzy długo umieją trzymać język za zębami. Mijały kolejne minuty a tata i Kyle nie wracali.
Patrzyłem na przemian na mamę i na okno. Po około pięciu minutach zobaczyłem wściekłego tatę i zażenowanego Kyle'a.
Tata wszedł do auta i nerwowo trzasnął drzwiami. Kyle spokojnie wszedł do auta.
-Co się stało?- Spytałem skrępowany ciszą która panowała w aucie.
-Wyobraź sobie, że tan idiota nie zauważył wilczego dołu i wpadł- Powiedział rozwścieczony.
-Aha..-Wykrztusiłem z siebie jednocześnie chichocząc pod nosem.
Czas dłużył mi się nieubłaganie. Po kolejnych 5 godzinach jazdy tata postanowił znów zorganizować postój. Kyle znów poszedł do lasku załatwić swoje potrzeby. Tata otworzył bagażnik i wyjął kanister benzyny by zatankować auto. Podszedłem do niego by przeprosić go za moje teorie. Gdy do niego podszedłem zobaczyłem wnet, że mama gdzieś zniknęła.
-Tato gdzie jest mama?- Spytałem podejrzliwym głosem.
Dosłownie ułamek sekundy po moim pytaniu usłyszeliśmy krzyk Kyle'a z lasu....
//Paulina

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Prolog

- Jesteśmy właśnie w miejscu, gdzie rozpoczęła się epidemia - usłyszałem i odwróciłem się w stronę telewizora, aby uważniej wysłuchać słów reportera - Szczepionka, która rzekomo miała ratować życie ludziom chorym na raka, teraz sprawia, że świat jaki znamy za niedługo przestanie istnieć. W szczepionce, którą zaczęto podawać wielu chorym znajdował się wirus, przez którego każdy zarażony nie myśli. Są jak zombie. - słowa reportera sprawiły, że przeszły mnie ciarki i powoli paraliżował mnie ogromny strach. 
- Mamo, czy my umrzemy? - zapytałem, powoli odwracając głowę od reportera. 
- Nie, synku... - skłamała, wiedziałem, że jest inaczej. 
- Zarażeni wykazują się coraz większą agresją i... - reporter nie dokończył, kiedy ,,zombie" zaatakował Go. Otworzyłem szeroko oczy, kiedy do pokoju wbiegli przerażeni Kayle i tata, pakując się i prosząc, abyśmy ja i mama zrobili to samo. Nie pytając o nic, chwyciłem walizkę od taty i pobiegłem do pokoju. Wrzuciłem nerwowo ze łzami w oczach  do walizki ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. Już miałem wychodzić z pokoju, kiedy zauważyłem na komodzie mój wisiorek. Podszedłem do komody i chwyciłem go do ręki, kilka razy obracając w palcach. Był to wisiorek, który wręczył mi dziadek przed śmiercią i wiedziałem, że muszę go zabrać. Spakowałem go do kieszeni spodni i ze łzami w oczach i przełykając nerwowo ślinę zamknąłem pokój i zaciągnąłem ciężką walizkę do pokoju rodziców. 

Kiedy tata zapakował walizki do samochodu, ja i mój starszy brat Kayle zajęliśmy tylne siedzenia w samochodzie, a miejsce pasażera zajęła mama. Potem tata usiadł na miejscu kierowcy. 
- Dokąd jedziemy? - zapytałem pełen obaw tego, co za chwilę usłyszę. 
- Dowiesz się na miejscu. - odparł nie spuszczając oka z drogi. 

Tata z zawrotną prędkością pokonywał kolejne kilometry. W końcu wyjechaliśmy z Littleton. Patrzyłem na wszystko co dzieje się za oknem, a działo się dużo. Ludzie...wszyscy w pośpiechu robili to co my przed chwilą - pakowali swoje walizki do samochodów, a następnie odjeżdżali. W niektórych miejscach ludzie zachowywali się dziwnie. Jechaliśmy tak szybko, że drzewa, które mijaliśmy znikały z zasięgu mojego wzroku tak szybko, jak się pojawiły. Nagle zauważyłem, że samochód stoi. Odkleiłem czoło od szyby spoglądając na tatę, który przecierał bezradnie twarz dłonią. Kayle spoglądał raz na mnie, raz na mamę, nerwowo przełykając ślinę. 
- Chyba teraz mogę Wam powiedzieć co się dzieje. - szepnął,  patrząc mi w oczy. 
- No mów! - pośpieszyłem Go, kiedy zamilkł. - Odkąd wyjechaliśmy nie odezwałeś się nawet słowem. 
- W mieście... wybuchła epidemia. Wszędzie są zarażeni, a wystarczy, że nas ugryzą i my też możemy się zarazić, a to... prowadzi do śmierci. Musimy opuścić miasto... - westchnął. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mam otwarte usta, które od razu zamknąłem. Po moim policzku pociekła łza, nie byłem w stanie mówić. 
- I co dalej? - zapytała mama, próbując udawać silną. 
- Mam kolegę w Meksyku. Musimy do niego dojechać, a on zabierze nas w bezpieczne miejsce, tylko...do Meksyku stąd jest 27 godzin samochodem. I musimy być...uważaj! - przerwał nagle, wskazując na szybę za mamą. Otworzyłem szeroko oczy, widząc, jak ,,zombie" szarpie się z moją mamą. Nie byłem w stanie nic zrobić. Strach sparaliżował moje ciało. Siedziałem na tylnym siedzeniu obserwując całe zdarzenie, kiedy nagle usłyszałem huk. Spojrzałem na tatę z pistoletem w dłoni, a potem na martwego zarażonego i dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to tata go zastrzelił. Ciągle to do mnie nie docierało. Wydawało mi się, że to niemożliwe, że wszystko tak naprawdę będzie dobrze, jednak wtedy wszystkie dobre myśli odeszły.
- Właśnie dlatego musimy stąd wyjechać! - krzyknął ojciec, zamykając okno od strony mamy. Odjechaliśmy z tego miejsca już dobre 10 minut temu, a ja nadal siedziałem w osłupieniu. Wiedziałem, że to nie skończy się tak szybko, jak mi się wydawało. 








Hej, witajcie na naszym nowym blogu. Będziemy go prowadzić my - Kamila i Paulina. Rozdziały będziemy pisać na zmianę, a pojawiać się one będą w soboty. :)