niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 7

     Siedzieli w pokoju wypełnionym zwłokami. Tych zarażonych i nie. Doszedł do mnie smród rozkładających się ciał. Natychmiast się odsunąłem. Poczułem szybsze bicie serca. Nogi się pode mną uginały. Najciszej jak mogłem pobiegłem na górę po Maie modląc się aby mnie nie usłyszeli.
Po cichu wszedłem do pokoju i uklęknąłem obok Mai.
-Maia...Maia proszę obudź się.-Wyszeptałem prawie nie słyszalnym głosem do jej ucha.
-Co? Co jest? Daj mi spać kretynie jestem wykończona.
-Shhh...-Powiedziałem przykładając jej palec do ust.- Obudziły mnie szepty z dołu. Zszedłem na dół i zerknąłem do pokoju w którym siedzieli. To nie był normalny pokój. Był wypełniony zwłokami ludzi. Tych zarażonych i tych normalnych.  Maia musimy stąd uciekać. Ci ludzie chcą nas zabić. Jestem tego pewien.- Maia otworzyła szeroko usta ze zdziwienia.
-Ściemniasz.-Powiedziała z niedowierzaniem.
-Nie Maia, nie ściemniam. Przysięgam. Zabierz swoje rzeczy i wynośmy się stąd. Tylko błagam cicho.-Nagle zauważyłem, że mój palec wciąż spoczywa na jej ustach. Szybkim ruchem go odsunąłem i wziąłem się za pakowanie.
Maia była już gotowa. Stała z plecakiem zarzuconym przez ramie i czekała na mnie z niecierpliwością. Powoli otworzyłem drzwi i zeszliśmy na dół starając się nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Do pokonania schodów został już tylko jeden schodek. I właśnie wtedy osunęła mi się noga i upadłem na ziemie z hukiem.
-Ty idioto!- Warknęła Maia.
-Co tu się dzieje?!- Z kuchni wyłonił się mężczyzna z rękami umazanymi krwią aż po łokcie.
-Wiejemy Evan!- Krzyknęła Maia chwytając mnie za rękę i ciągnąc za sobą.
-O nie! Tak łatwo mi stąd nie uciekniecie!
-Wal się głupi dziadzie !-Krzyknęła Maia oddalając się coraz dalej od niego i nadal ciągnąc mnie za sobą. Rany jaka ona szybka. Czuje się zażenowany. To ja powinienem ją ciągnąć za sobą. No bo to wreszcie dziewczyna nie...
Usłyszeliśmy znajomy mi skądś huk.
-No nie! On do nas strzela!- Powiedziała zdyszana Maia.
-Nie dogoni nas nie ma szans. No chyba, że..
-No chyba, że co?!- Przerwała mi Maia
-Chyba, że pojedzie za nami autem. Wtedy na pewno nas dogoni. Możemy uciec w las wtedy nas nie znajdzie.- Kontynuowałem. Rany. Nie mogłem zaczerpnąć oddechu, miałem sucho w ustach i paliło mnie gardło.
-Maia proszę zatrzymajmy się.
-Za chwile. Musimy go zgubić. Wytrzymaj jeszcze dwie minuty wtedy zatrzymamy się gdzieś w lesie.- Powiedziała łagodnym tonem. Wow nie dodała ,,ciołku, kretynie, idioto" chyba już nie jest zła za tą akcje na schodach. Dobra Evan bądź mężczyzną została już tylko minuta.
Maia wreszcie zwolniła kroku a ja mogłem zaczerpnąć powietrza. Weszliśmy w gęsty liściasty las i podążaliśmy przed siebie przez jakieś pięć minut w milczeniu. Rozłożyliśmy koc w moro mojego wujka i usiedliśmy,
-Jak myślisz znajdzie nas?- Powiedziałem gdy zdołałem opanować oddech.
-Nie. Jesteśmy daleko. Nie będzie mu się chciało nas gonić.
No. Był gruby. I był głupim dziadem prawda Maia?- Zapytałem równocześnie śmiejąc się. Maia też zaczęła się śmiać.

-Jestem bardzo bezpośrednia przyznaj- Powiedziała rozbawiona Maia. No widać udało mi się rozluźnić atmosferę.
Nagle usłyszeliśmy szczekanie. Dochodziło z wilczej nory niedaleko przed nami. Spojrzałem na Maie porozumiewawczo i ruszyliśmy w tę stronę....



//Paulina 















niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 6

Otworzyłem oczy szerzej i nie wiedziałem co zrobić.
- Ale jak?! - krzyknąłem i przenosiłem wzrok z Mai na zarażonego.
- Strzelaj kretynie! - no tak. Przecież to oczywiste. Jak najszybciej wyciągnąłem z plecaka broń i wycelowałem w... to coś. Od razu upadł na ziemię, zostawiając za sobą ślady krwi. Maia westchnęła, otrzepując rękawy.
- Wracajmy do kwarantanny. - wysyczała i wyprzedziła mnie. Mój wzrok na chwilę zatrzymał się na jej pośladkach, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że się patrzę potrząsnąłem głową i nabrałem powietrza.
- Tak właściwie to ja nie idę... - wyszeptałem, a ona przystanęła, nie patrząc na mnie. - Właśnie stamtąd uciekłem, bo... nieważne. Po prostu nie idę. - powiedziałem i patrzyłem na jej postać, która ani drgnęła. Nie wiedziałem, czy mogę powiedzieć jej, gdzie idę. Nie wiedziałem, czy mogę jej zaufać. Przecież zawsze mogła powiedzieć ludziom, a kiedy oni by mnie znaleźli już bym nie żył. To chore, ale tak tam było.
- Dlaczego nie wracasz? - odezwała się w końcu i pociągnęła nosem. Chyba płakała.
- To nieważne. Po prostu Ty wracaj, a ja pójdę tam gdzie miałem iść.  - rzuciłem, a ona bez słowa bardzo powoli zaczęła ruszać przed siebie. Wyjąłem z plecaka mapę, aby zobaczyć w którą powinienem iść stronę. - Cholerny Meksyk! - krzyknąłem, kiedy za nic nie mogłem zorientować się, gdzie na mapie jestem ja.
- Meksyk? - usłyszałem melodyjny, lecz trochę zachrypnięty głos szatynki, która odwróciła się i mierzyła mnie swoim badawczym spojrzeniem. - Po co tam idziesz?
- Cholera... - wyszeptałem tak, aby nie usłyszała, ale wiedziałem, że teraz to i tak nieważne czy skłamię, czy powiem jej prawdę, więc postawiłem na uczciwość. - Kiedy mój ojciec żył, chciał zabrać tam moją rodzinę. Stamtąd mieli przetransportować nas w bezpieczne miejsce. Niestety rodzina zmarła, a ten egoista... -zacisnąłem pięści i miałem ochotę uderzyć w jakąś ścianę, jak to miałem w zwyczaju gdy jestem zły - Mój ojciec się zabił. Chcę tam pójść. - dorzuciłem ostro, podnosząc z ziemi mapę i znów przyglądając się jej. Przeszły mnie ciarki, kiedy gładka dłoń Mai musnęła moją. Nabrałem powietrza i spojrzałem w jej czekoladowe, załzawione oczy. Czemu ona tak na mnie działa?
- Trzymasz do góry nogami. - powiedziała delikatnie, jakby bała się znów mnie zbesztać. - ...idioto. - dodała cicho i na ułamek sekundy na jej twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu.
- Dzięki...
- Mogę iść z Tobą? - zapytała, a kiedy spojrzała mi w oczy, na chwilę utonąłem. Kiedy w nie patrzyłem widziałem cały ból i cierpienie, które się w niej skrywa. Coś, o czym nie chciała mówić. Jakąś tajemnicę. Wiatr rozwiewał jej włosy, z których jeden kosmyk padał teraz na twarz. - To jak? - jej głos wyrwał mnie z zamyślenia. Przymknąłem oczy.
- Ale co? - zapytałem. Przewróciła oczami.
- Mogę iść z Tobą? - powtórzyła. Przytaknąłem, przez chwile zastanawiając się, czy na pewno pytać, dlaczego chce to zrobić.  Ruszyliśmy w odpowiednią stronę w ciszy. Nie wiedziałem ile minęło już czasu, ale wewnątrz mnie ciągle trwała jakaś walka. Z jednej strony Maia mnie denerwowała. Uważała się za lepszą i mimo, że znam ją kilka godzin ciągle mnie krytykowała. Nie wiedziałem czy mogę jej zaufać i czy na pewno powinna iść ze mną. Z drugiej jednak strony ma coś w sobie. Coś o sprawia, że chcę jej pomóc, ale nie wiem, jaki dokładnie ma problem. Co się stało z jej rodziną? Czy zginęła, tak jak moja?
- Po co idziesz do Meksyku? - wypaliłem nagle. Może nie powinienem jej jeszcze o to pytać.
- Mój ojciec tam jest. Możemy o tym nie rozmawiać? - znów powróciła ta ostra Maia, która chciała wszystkich od siebie odsunąć. Nie rozumiałem jej. Chciałem o niej wiedzieć jak najwięcej. W końcu Meksyk nie jest blisko, mam spędzić z nią naprawdę sporo czasu. - Gdzie będziemy spać? - zapytała, zmieniając temat, przez co moje myśli powędrowały w zupełnie inną stronę. Uderzyłem się w czoło. Jak mogłem o tym nie pomyśleć?!
- Ja...
- Tak myślałam. - przerwała mi. - Naprawdę jesteś aż taki tępy? Uciekasz z kwarantanny, ale nie masz zielonego pojęcia o tym gdzie masz iść, ani nawet nie obmyślasz żadnego planu?!  - zirytowana krzyczała gestykulując. Zacisnąłem pięści tak mocno, że palce aż mnie zabolały. Do pięści dołączyły również zaciśnięte zęby.
- A może Ty coś wymyślisz?! Przyczepiłaś się do mnie i myślisz, że co? Że Ci wszystko wolno? Jak jesteś taka mądra to idź sama, nikt Cię nie trzyma! Ledwo się poznaliśmy, a ty w kółko mnie krytykujesz. Skoro już chcesz iść ze mną, to może mi chociaż pomożesz?! - podniosłem głos. Nie chciałem na nią krzyczeć, po prostu wyprowadziła mnie z równowagi. Po jej policzku spłynęły łzy. Rozluźniłem pięści i wziąłem głęboki oddech. - Przepraszam. - wyszeptałem, podchodząc bliżej niej.
- Nie dotykaj mnie. - zaprotestowała, przełykając łzy i odchodząc krok do tyłu. - Nie chciałam się do Ciebie ,, przyczepić". Pójdę sama, skoro tak bardzo Ci przeszkadzam. - dodała i odwróciła się na pięcie idąc przed siebie. Przełknąłem ślinę. Poszedłem za nią nie odzywając się. Martwiłem się, że sobie nie poradzi. Nawet, jeżeli ma się do mnie nie odzywać - zgodziłem się, żeby ze mną szła, więc powinienem się nią opiekować. Szliśmy kolejne kilka godzin w ciszy. Powieki same mi się zamykały, a nogi były jak z waty, nie miałem siły iść.
- Evan? - jej głos podniósł mnie na duchu. Rozbudził mnie. Zerwałem się i podbiegłem do niej.
- Co się dzieje? - zapytałem z troską, analizując jej piękną twarz.
- Nie mogę iść. Nie mam siły... - wyszeptała, a powieki same jej się zamykały. Widziałem jak walczy ze snem. Westchnąłem i podniosłem ją. Na moich rękach od razu zasnęła. Szedłem przed siebie, szukając bezpiecznego miejsca do spędzenia tam nocy.  Odskoczyłem kiedy obok mnie zapaliło się światło. Odwróciłem się i zobaczyłem, że to jakiś dom, w którym najwidoczniej ktoś mieszka. Oddychałem ciężko przerażony, nie wiedząc gdzie teraz uciec.
- Ej! Co Ty tu robisz? - usłyszałem męski, twardy głos.
- Ja... ee.. ja i przyjaciółka no... szukamy noclegu. - wydukałem, próbując dostrzec w tym delikatnym świetle jego twarz. W tym momencie koło niego pojawiła się druga postać. Usłyszałem szepty, a potem znów oboje patrzyli na mnie.
- Możesz na jedną noc zostać u nas. - rzucił, a ja zacząłem rozmyślać. Czy mogę zaufać takim ludziom? To mogą być jacyś psychopaci. A co jak to kanibale? Spojrzałem na twarz Mai. Była taka zmęczona. Zaryzykowałem. Powoli przekroczyłem próg ich domu, rozglądając się dookoła. Ściany były w odcieniu beżu, a światło, które tam świeciło nie dawało prawie nic. Po lewej stronie znajdowała się kuchnia. Na przeciwko mnie były schody. Jedne prowadziły w dół, a drugie w górę. Przy tych na górze, na ścianie wisiały różne zdjęcia w ramkach. Mimo okresu, jaki teraz panował, dom był zadbany i czysty.
- Wasz pokój jest na górze. - powiedziała uprzejmie niższa ode mnie, starsza kobieta. Uśmiechnąłem się, a ona poprowadziła mnie we właściwe miejsce. Mijaliśmy już kilka pomieszczeń, aż w końcu się zatrzymaliśmy. - To tutaj. - wskazała na drewniane drzwi. - Łazienka jest na końcu korytarza. -  dodała i zniknęła gdzieś za schodami. Otworzyłem drzwi i moim oczom ukazał się przytulny, mały pokoik. Ściany w nim były w kolorze różowym. Panele były dosyć ciemne, ale przykrywał je różowy, puszysty dywan. Na środku pokoju stało dwuosobowe łóżko z czerwoną pościelą. Na przeciwko łóżka było lustro, a obok niego biała komoda z pięcioma szufladkami.
  Ułożyłem Maię na łóżku, zdjąłem plecak i sam ułożyłem się obok niej. Zachowałem odpowiedni dystans między nami i sam oddałem się w ramiona Morfeusza.

  Obudziły mnie szepty dochodzące z dołu. Nie mogłem zrozumieć słów, więc po cichu podniosłem się z łóżka i poszedłem do schodów. Jak najciszej potrafiłem zszedłem na dół i jak się okazało szepty dochodziły z piętra niżej . Przewróciłem oczami i znów, wstrzymując oddech zszedłem po schodach. Drzwi, do pomieszczenia w którym byli ci ludzie były uchylone więc mogłem spokojnie zobaczyć co robią. Nabrałem powietrza i znów wstrzymałem oddech, zaglądając do środka. Cofnąłem głowę. To co zobaczyłem ścięło mnie z nóg.
/ Kamila

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 5

Mam nadzieje, że nie narobiłem za dużo hałasu. Wstałem i poszedłem przed siebie kuśtykając na jedną nogę. Z ran na brzuchu powoli sączyła się krew, która zdążyła nasączyć moją koszulkę. Byłem obolały i zmęczony bo nie przespałem poprzedniej nocy obmyślając plan ucieczki.
Nagle usłyszałem szelest w krzakach pół metra przede mną. Wyciągnąłem broń z plecaka i podążyłem w jego stronę. Zza krzaka wyłoniła się sylwetka szybko podążająca w moją stronę. Już miałem strzelać, ale nagle usłyszałem damski ciężki od płaczu głos.
-Nie strzelaj! Nie jestem zarażona! Proszę!- Powiedziała i zwolniła kroku. Gdy zbliżyła się do mnie ujrzałem, że jej oczy są spuchnięte od płaczu. Pewnie nie dawno płakała.
-Hej jestem Evan a ty?-Spytałem zniżonym głosem.
-Jesteś stąd?.. To znaczy z bazy ocalałych?-Powiedziała ignorując moje pytanie.
-Tak.. Powiesz mi jak się nazywasz?
-Maia- Odpowiedziała lekceważącym tonem stając przede mną.



 ,,No więc panno Maio jest pani nad wyraz urodziwą kobietą." pomyślałem. Jezu jaki ze mnie kretyn.
Maia wyglądała dość nie typowo. Nie widziałem jeszcze takiej dziewczyny w bazie. Miała krótkie brązowe włosy  i także brązowe duże oczy. Ubrana była w zieloną koszulę z czaszką na ramieniu i obcisłe czarne jeansy. Jej warga była przecięta. Musiała więc pewnie stoczyć jakąś walkę z zarażonym albo dzikim zwierzęciem. Bardziej prawdopodobne jest to, że z zarażonym. Jest ich więcej niż zwierząt a wciąż ich przybywa.
-Co taka ładna dziewczyna jak ty robi poza bazą- Spytałem  z moim ,,uwodzicielskim" uśmieszkiem.
-Pf.. Przestań znam takich jak ty. Lepiej wracajmy do bazy.-Powiedziała lekceważącym tonem przewracając oczami.
-Okej- Powiedziałem tłumiąc w sobie śmiech i uśmiechając się. Nie wiem dlaczego ta odpowiedź mnie rozbawiła.

                                                       



Może to dlatego, że żadna dziewczyna nigdy mi tak nie odpowiedziała. Mia była inna. To właśnie było w niej intrygującego. Zmierzyła mnie wzrokiem i zatrzymała się na zakrwawionym skrawku mojej koszulki w okolicach brzucha.
-Co ci się stało?-Zapytała.
-Mały wypadek przy przechodzeniu przez płot. Zahaczyłem brzuchem i upadłem.
-Idiota. Jak można nie umieć nawet przez płot przechodzić.-Poweidziała.
-Słucham?-Powiedziałem zdziwiony.
-Tak dobrze słyszałeś
-Wiesz co? Jesteś zapatrzoną w siebie...-chciałem dokończyć, ale powstrzymałem się.
-No co chciałeś powiedzieć?! Dokończ!
-Chodźmy do bazy- Powiedziałem.
-Dobra jak chcesz.-Warknęła i podążyła za mną.
Szliśmy nie mówiąc ani słowa. Po tym co zaszło to pewnie nie zaprzyjaźnimy się z Maią. Dwa zupełnie inne charaktery. Widać, że Maia to twardy wojskowy żołnierz a ja...no ja nie bardzo. Wujek nie miał czasu mnie uczyć wojskowych manewrów. Wyjeżdżał ciągle na jakieś misje do centrum zarażonych. Tak dla sprostowania. Centrum zarażonych to miejsce gdzie rozpoczęło się ta zasrana epidemia. Duży szklany wieżowiec. Kiedyś baza najściślejszych umysłów epoki. Taaa.... Fajni mi geniusze co spowodowali, że zostałem sam bo cała moja rodzina nie żyje. No mam wujka. Zawsze starał się zastąpić mi tatę. Nie zawsze mu to wychodziło, ale spędzał ze mną tyle czasu ile tylko mógł. Chyba nawet więcej niż mój ojciec ze mną.... Dobra nie ważne. Wróćmy do Mai. Obróciłem się by na nią spojrzeć. Ej chwila. Gdzie jest Maia?!
-Evan idioto pomóż mi!....-Krzyknęła przerażona kilkanaście metrów za mną...
//Paulina












sobota, 2 maja 2015

Rozdział 4.

Nie wiem, czy czułem cokolwiek w tamtej chwili. Po prostu wpatrywałem się w ciało mojego martwego ojca, nie mogąc pojąć co się teraz dzieje w moim życiu. W mojej głowie ciągle odbijały się echem słowa taty:
,,On nigdy nie zastąpi mi Kyle'a, rozumiesz?!" 
I tak w kółko i w kółko. Nie potrafiłem tego słuchać. Chciałem stamtąd uciec. Chciałem nie żyć. Co było ze mną, do cholery nie tak? Dlaczego nie potrafiłem powstrzymać tego wszystkiego? Nie mogłem zrobić nic, aby im pomóc. Pragnąłem zamienić się z Kyle'm. Wtedy umarłbym, a on i tata żyli by nadal. Kiedy w końcu wróciły do mnie wszystkie uczucia, osunąłem się po ścianie na ziemię, patrząc przed siebie szeroko otwartymi oczami. Czułem się, jakby ktoś co chwilę rzucał we mnie nożem. Nie było już wolnego miejsca, na kolejny nóż. Ból przeszywał moje ciało i moją duszę. Dlaczego akurat ja musiałem przeżyć i cierpieć? Gdybym umarł ja, zamiast ich wszystkich, nie ruszyłoby to nikogo. Rodzina dotarła by do tego cholernego Meksyku i wszystko byłoby dobrze, zapomnieli by o mnie.
  Powoli zaczynałem dusić się łzami. A może to nie od łez? Czułem, jakby ktoś położył mi tonową kotwicę na klatce piersiowej i śmiał mi się w twarz każąc oddychać. Łapczywie łapałem powietrze, jakby to miał być ostatni oddech w moim życiu. A może to i lepiej? Może gdybym umarł, skończyłoby się to całe piekło? Czułem, jakby w moim ciele ktoś wylał gorącą lawę, która zaczęła lać się od czubka mojej głowy, do końca palców u stóp. Ból czyni ludzi silniejszymi. Czy ja wiem? Jak na razie czułem się jak śmieć. Jak zero. A czy tak czują się silni? Chciałem wstać z podłogi, ale nie potrafiłem. Z bezsilności uderzyłem pięścią o podłogę, przez co z moich knykci momentalnie sączyła się krew.
- Evan. - ktoś położył mi rękę na ramieniu. Ocknąłem się. Rozejrzałem się dookoła pokoju, a mój wzrok zatrzymał się na chwilę na tacie, po czym spojrzałem załzawionymi oczami na Jake'a.
- Musimy opatrzyć Ci rany. - jęknął. Spojrzałem na krwawiącą rękę i przytaknąłem, wstając i podążając za nim.


* 4 lata później *
- Evan, uważaj trochę! - usłyszałem, kiedy biegnąc uderzyłem w jakiegoś przechodnia. Ta kwarantanna była strasznie nudnym miejscem. Mimo wszystko cieszyłem się, że tu trafiłem. Od czterech lat, ani razu nie byłem narażony na atak tej zarazy. Ludzie tutaj byli bardzo mili. Niewielu przeżyło. Nie pozwalano nam opuszczać tego miejsca. Tylko najsilniejsi i najbardziej uzbrojeni mogli od czasu do czasu wyjechać stąd, aby potem powrócić z nowymi zapasami, a czasami nawet ludźmi. Lekarze, którzy przeżyli starali się opracować szczepionkę, aby uratować świat, jednak od wielu lat niczego nie udało im się zrobić. Mimo wszystko wciąż mają nadzieję. Ja  już dawno ją straciłem.
Opadłem powoli na twardy materac, odbijając jakąś piłeczkę od sufitu, a potem łapiąc ją z powrotem w dłonie. W końcu piłka wyślizgnęła mi się z rąk, tocząc się pod biurko. Westchnąłem, niechętnie podnosząc się z łóżka i idąc w stronę, gdzie poturlała się zabawka. Powoli wyjąłem piłkę, a następnie plecak, który leżał w tym samym miejscu już czwarty rok. Zbadałem go dokładnie, wciąż bojąc się go otworzyć. Gdy byłem mały tata nie pozwalał mi grzebać w swoich rzeczach. Tak samo po jego śmierci wahałem się z otworzeniem plecaka. Wpatrywałem się jeszcze chwilę w ciemnozielony materiał, z którego wykonany był tornister, a potem trzęsącymi się rękoma otworzyłem go. Na samym wierzchu leżał notes, w którym zapisane były najważniejsze spotkania i wydarzenia. Gdzieś po środku notesu, między stronami znalazło się zdjęcie. Taty, mamy i Kyle'a. Tak, mnie na nim nie było. Przejechałem po ich twarzach na fotografii kilka razy wierzchem palca. Zauważyłem jak na zdjęcie skapnęło coś mokrego i wtedy zdałem sobie sprawę, że płaczę. Zacisnąłem oczy, aby się otrząsnąć i zajrzałem wgłąb plecaka. Tam znalazłem jeszcze broń  i naboje, latarkę i wiele innych rzeczy. Na samym spodzie leżała mapa. Rozwinąłem ją, analizując dokładnie każde miejsce. Moją uwagę przykuło zakreślone czerwonym markerem kółko. Przyjrzałem się lepiej i zauważyłem, że zaznaczone miejsce, to kolega taty z Meksyku. To było to miejsce, do którego tak bardzo chciał nas zabrać zanim coś nam się stanie.  Przyglądałem się mapie jeszcze chwilę i postanowiłem. Jadę do Meksyku.

  Kiedy było już wystarczająco ciemno, zarzuciłem na plecy tornister i powoli wyszedłem z pokoju. Skierowałem się po schodach w dół, a kiedy wyszedłem na zewnątrz, rozejrzałem się dookoła. Serce biło mi jak oszalałe, a dłonie trzęsły się ze strachu. Ja sam ciągle drżałem. Schyliłem się i powoli podszedłem do płotu. Postawiłem jedną nogę na kawałku odstającego drewna i złapałem się za samą górę płotu, podciągając się. Już miałem podnosić drugą nogę, kiedy drewno, na którym stałem ułamało się, a ja upadłem z hukiem na ziemię, haratając przy tym cały brzuch. Jęknąłem z bólu, łapiąc się obolałą czaszkę a drugą ręką za brzuch. Spojrzałem na płot, próbując znaleźć sposób, jak przez niego przejść i w końcu dostrzegłem coś. Podszedłem schylony do wielkiego głazu i wspiąłem się na niego, przeskakując przez płot.
- Cholera! - wysapałem, kiedy poczułem, że haczę stopą o płot i po raz kolejny wylądowałem na ziemi, jednak już po drugiej stronie ogrodzenia.
___________
/ Kamila

piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 3

    Miałem sen. Była w nim mama, tata i Kyle. Ja i Kyle graliśmy w piłkę w ogrodzie a mama i tata grillowali soczyste steki. Wszyscy byliśmy tacy szczęśliwi. Chciałbym żeby ten sen trwał w nieskończoność, lecz zbudził mnie tata.
-Evan wstawaj zrobimy sobie krótki postój.- Powiedział łamiącym się głosem patrząc na mnie. Próbował wymusić uśmiech żeby chociaż trochę podnieść mnie na duchu, ale za każdym razem kiedy unosił kąciki ust one mimowolnie opadały. Patrzyliśmy się na siebie jeszcze przez dłuższą chwilę. W końcu postanowiłem odpiąć pasy i wyjść na zewnątrz rozprostować kości. Gdy wyszedłem z auta moim oczom ukazał się niewielki wątły budynek. Był wielkości mniej więcej czteropiętrowego bloku. Wyglądał bardzo staro. Kraty w oknach z powybijanymi szybami nie dodawały mu uroku.
Otaczał go wbrew pozorom solidny drewniany płot, który wykończony był zardzewiałym drutem kolczastym. Rozglądałem się w poszukiwaniu jakiegoś drzewa lub nawet małego krzaka, lecz nie dostrzegłem żadnej rośliny w zasięgu mojego wzroku. Wprowadziło mnie to w lekkie zakłopotanie ponieważ bardzo chciało mi się siku. Spuściłem głowę i z grymasem na twarzy podszedłem do auta. Otworzyłem bagażnik i spostrzegłem, że jest w nim zdecydowanie za mało toreb. Chwila.... Gdzie są rzeczy mamy i Kyle'a? Szybkim krokiem podążyłem w stronę taty. Siedział oparty o drzwi od strony pasażera z kolanami podciągniętymi pod brodę. Próbował powstrzymać się od płaczu widać to było po zaszklonych, czerwonych oczach.
-Gdzie jest torba mamy?- Spytałem zdecydowanie bardziej poważnym tonem niż zamierzałem.
-Nie wiem o czym ty mówisz.
-Nie ma w bagażniku. Co z nią zrobiłeś?- Spytałem ze łzami w oczach.
-Może jeden z zarażonych ją zabrał jak pobiegłem do Kyle'a...
-Przestań! Myślisz, że ile ja mam lat żeby w to uwierzyć?! Po co niby zarażonemu byłaby torba mamy?!- wykrzyczałem. Czułem wzrastający we mnie gniew.
-Ja.. musiałem. Za bardzo mi to o niej przypominało...- Powiedział ledwo słyszalnym głosem.
-Ale to nie dało ci prawa wyrzucać jej rzeczy! To były jedyne pamiątki jakie mi po niej zostały! Czy ty zdajesz sobie sprawę co ty zrobiłeś?!- zacząłem krzyczeć coraz głośniej. Ojciec widząc moje oburzenie wstał i spojrzał na mnie groźnym wzrokiem.
-Nie pyskuj gówniarzu. To była moja decyzja i była dobra. A ciebie nie powinno to obchodzić. Ciesz się, że nie wyrzuciłem rzeczy Kyle'a.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Jeszcze raz skierowałem się w stronę bagażnika z trudnością powstrzymując łzy. Jak on mógł to zrobić? Zachował się jak egoista. Myślał tylko o sobie. Czy w ogóle pomyślał co ja mogę poczuć jak wyrzuci rzeczy mamy? Pewnie nie. Zawsze faworyzował Kyle'a. Nigdy nie mogłem mu dorównać. To dziwne, ale można powiedzieć, że był dla mnie pewnego rodzaju wzorem. Tata zawsze zabierał jego na ryby. Ja zawsze siedziałem z mamą. Cały czas powtarzała mi, że na pewno pojadę z nimi następnym razem, lecz to nigdy nie nastąpiło. Otworzyłem bagażnik i zacząłem przebierać w rzeczach moich i Kyle'a w poszukiwaniu wspólnego IPod'a. Znalazłem go w przedniej kieszeni mojej torby. Usiadłem na tylnym siedzeniu za miejscem kierowcy które już zajmował tata. Włączył silnik i pojechaliśmy w dalszą drogę. Włożyłem słuchawki do uszu przeglądając playlistę Kyle'a. W końcu zdecydowałem się na kawałek Ed'a Sheeran'a ,,All Of The Stars". Włączyłem piosenkę i bezmyślnie wpatrywałem się w krajobraz za oknem powoli popadając w głęboki sen. Tym  razem nie pamiętam co mi się śniło. I nie zapowiada się na to, żebym sobie przypomniał.
-Jesteśmy na miejscu.- Powiedział tata niemrawo.
-To nie jest Meksyk tato...
-Wiem, ale nie mam innego wyjścia nie wytrzymam to zżera mnie od środka.- Powiedział łamiącym się głosem. Tym razem nie udało mu się powstrzymać łez.
-Czy możesz mi powiedzieć co się dzieje?
-Zatrzymamy się tutaj na..... jakiś czas...- Powiedział niemrawo patrząc się przed siebie.
-Dobrze a co to za miejsce?
-Baza ocalałych. Jest tu mój brat. Zaopiekuję się tobą na jakiś czas.
-Zaopiekuje?- Powiedziałem ze zdziwieniem w głosie.
-Tak mam jedną rzecz do załatwienia- Odpowiedział jednocześnie otwierając drzwi i wychodząc pośpiesznie z auta.
Był taki zakłopotany. Nie mam pojęcia o co mogło mu chodzić kiedy mówił, że ma coś do załatwienia. Budynek do którego weszliśmy nie różnił się od tego, który widziałem wcześniej. Bardziej przypominał więzienie niż coś co miało nam dać szansę przetrwać.
Wyszedłem z auta i podążyłem za zdenerwowanym ojcem. Gdy weszliśmy do środka moim oczom ukazał się zapleśniały dość duży pokój. Na samym środku była średnich rozmiarów obskurna skórzana kanapa. Stałem przez chwilę osłupiały i zniesmaczony. Tu mieliśmy się zatrzymać? Już gdy postawiłem pierwszy krok wchodząc do pomieszczenia usłyszałem skrzypienie desek pod moimi stopami. Dom najprawdopodobniej miało około 150 lat. Przynajmniej według mnie na taki wyglądał.
Poszedłem z tatą dalej w głąb pomieszczenia i weszliśmy na schody. Bałem się, że zaraz się zawalą. Skrzypiały bardziej niż podłoga albo drzwi którymi właśnie weszliśmy do pokoju. Siedział tam znajomy mi mężczyzna.
-Cześć Henry!- powiedział mężczyzna w co najmniej tygodniowym zaroście i brudnej skórzanej kurtce.
-Witaj Jake!- odpowiedział radośnie tata. Na jego twarzy zagościł uśmiech. To był dla mnie dziwny widok. Nie wiem dlaczego. Pewnie dlatego, że na mój widok nigdy nie okazywał takiego szczęścia. Albo spowodowane jest to tym, że od paru dni kąciki jego ust nie uniosły się nawet na chwilę.
-Zaopiekuj się Evan'em proszę..
-O czym ty mówisz?- Powiedział ze zdziwieniem mężczyzna, który najprawdopodobniej moim wujkiem.
-Evan wyjdź z pokoju synku zostaw nas samych...
-Ale tato...
-Wyjdź!- Krzyknął. Wyszedłem a tata zatrzasną za mną drzwi.
Stałem pod drzwiami i nasłuchiwałem dźwięków dochodzących z pokoju.
-Ja już tak dłużej nie wytrzymam Jake rozumiesz?!
-Henry o czym ty..
-Straciłem wszystko przez tą cholerną zarazę rozumiesz?! Wszystko!
-Masz przecież jeszcze Evan'a.
-On nigdy nie zastąpi mi Kyle'a rozumiesz?!
Na dźwięk tych słów momentalnie po moich policzkach popłynęły łzy.
-Henry co ty..
-Nie wytrzymam...
-Henry odłóż pistolet! Henry nie!- wykrzyczał Jake.
//Paulina




niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 2

Hejka! Na wstępie chcę przeprosić, że rozdział jest z opóźnieniem, ale z przyczyn prywatnych niestety nie mogłam Go wczoraj napisać, naprawdę baaardzo przepraszam, mam nadzieję, że mi wybaczycie. :)



- Kyle?! - krzyknął tata zmierzając w stronę lasu. Stanąłem jak posąg, patrząc na las, z którego dobiegał krzyk. Otworzyłem oczy szerzej i stojąc w całkowitym osłupieniu, próbowałem wmówić sobie, że mi się wydaje.
- Evan! No chodź! - głos taty wyrwał mnie z zamyślenia. Spojrzałem na miejsce, gdzie przed chwilą stał, ale nie było Go tam. Zwróciłem wzrok przed siebie i zobaczyłem tatę przy wejściu do lasu. Podbiegłem do niego jak najszybciej, a potem razem szukaliśmy Kyle'a. Tata wciąż wykrzykiwał imię brata, a ja bez słowa biegłem rozglądając się.
- Stój. - wyszeptałem i wskazałem palcem jedno z drzew. Tata uniósł brwi, a następnie przeniósł podejrzliwy wzrok ze mnie, na miejsce, które wskazałem.
- O mój... - zaczął podbiegając bliżej. - Zostaw Go! - krzyknął, odpychając mamę od Kyle'a. Kiedy zobaczyłem twarz matki, rozchyliłem wargi w niedowierzaniu. Czyli miałem rację? Nerwowo przenosiłem wzrok z wściekłej mamy na leżącego pod drzewem brata. Spojrzałem na tatę, z pistoletem w ręku wycelowanym na mamę.
- Angela, nie wygłupiaj się. - zaśmiał się nerwowo, drżącą dłonią przeładowując pistolet. - Będę musiał strzelać. Uspokój się. - próbował oszukiwać sam siebie. Przecież mama się nie wygłupia - pomyślałem. Wtedy usłyszałem huk podobny do tego w samochodzie. Po policzku taty pociekła łza, a osoba, która jeszcze wczoraj była moją najwspanialszą mamą, leżała zakrwawiona na ziemi.
- Mamo! - krzyknąłem, podbiegając bliżej niej. Gorące łzy strumieniami spłynęły po moich policzkach, a gardło bolało mnie od próby powstrzymania następnej partii łez.
- Nie dotykaj jej! - krzyknął tata, kiedy pochylałem się nad mamą.
- Czemu ją zabiłeś?! - krzyknąłem ocierając słone łzy rękawem. - Mogliśmy ją jakoś wyleczyć! Tato! Dlaczego to zrobiłeś?! - oskarżałem Go, chociaż w gruncie rzeczy wiedziałem, że postąpił właściwie. W milczeniu spojrzał na Kyle'a i nachylił się, aby pomóc mu wstać.
- Nie, tato. - szepnął, trzymając się za szyję. - Ona mnie ugryzła.
- To nic...
- Nie. - brat przerwał ojcu. - Musisz mnie zastrzelić. - jego oczy zaszkliły się, ale nie płakał. To była jedna z rzeczy, za które zawsze Go podziwiałem. Nigdy nie widziałem, że płacze. Zawsze tłumił w sobie emocje, a kiedy działo się coś złego był oparciem dla całej rodziny. Brat  był moim autorytetem. Tata zaśmiał się, nerwowo potrząsając głową.
- Tato, proszę. - westchnął, drżącym głosem. - Jeżeli zabierzecie mnie ze sobą, wkrótce Was zabiję, jeżeli mnie tu zostawicie zabiję innych ludzi. Daj mi pistolet. - wyszeptał ostatnie trzy słowa. Tata wiedział, że Kyle ma rację, ale na pewno było mu trudno. Podał bratu pistolet, a sam zaczął pociągać nosem. Był jak martwy. Nic nie mówił. Wyglądał, jakby lunatykował i robił wszystko co mu kazano. Kyle przyłożył pistolet do głowy. Zamknął oczy, a ja odwróciłem wzrok. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk i wiedziałem, że to koniec. Rzuciłem się na ziemię i płakałem tak głośno, jak jeszcze nigdy. Trudno mi powiedzieć, co czułem w tamtej chwili. Ale wiem, że na pewno ogromny ból. Żałowałem każdego ,,nienawidzę Cię" - wypowiedzianego kiedyś do brata i każdego sprzeciwu mamy, gdy prosiła, bym posprzątał pokój, lub wyniósł śmieci.
- Nie chcę. - wydukałem przez łzy. - Ja też chcę umrzeć!- krzyknąłem.  - Chcę do mamy.
Poczułem na plecach czyjąś dłoń. Odskoczyłem nerwowo, na wypadek gdyby nie był to tata. Zdałem sobie sprawę, że pada, a ja jestem przemoczony do suchej nitki. Teraz, w deszczu, nie byłoby w ogóle widać, że tata płakał, ale jego czerwone oczy go zdradzały.
- Jedźmy. Mamy coraz mniej czasu. - rzucił i poprowadził mnie do samochodu.
Położyłem się na tylnym siedzeniu, z którego miałem widok na miejsce pasażera. Teraz już nawet nie zdawałem sobie sprawy, że łzy bez przerwy płyną mi po policzku, próbowałem sobie wmówić, że śnię i zaraz się obudzę, a miejsce mamy na pewno nie jest puste. Ona na pewno tam siedzi. Moje powieki robiły się coraz cięższe. Z trudem walczyłem ze snem. Bałem się spać. Bałem się zamknąć oczy. Bałem się, że kiedy je otworzę, wszystko rozsypie się na malutkie kawałeczki, nie będzie już nawet taty, po całej rodzinie pozostaną mi tylko wspomnienia. Bałem się, że zostanę sam. Oczy piekły mnie ze zmęczenia i od płaczu, a powieki powoli opadły. Odpłynąłem, mimo ciężkiej walki ze snem - przegrałem.



/ Kamila.

sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 1

      Kyle już poszedł spać lecz ja nadal nie mogłem zasnąć przez przytłaczające mnie straszne myśli. Mama wpatrywała się w pustą przestrzeń za oknem. Nie wydusiła z siebie ani słowa od czasu ataku zarażonego. Była blada a kropelki potu nie znikły ani na chwilę z jej czoła. Tata zaniepokoił się jej wyrazem twarzy i wyciągnął rękę aby sprawdzić czy nie ma gorączki. Ona przerażona odskoczyła.
-Co się stało?- Spytał zaskoczony tata. Mama nie odezwała się ani słowem. Takie zachowanie wzbudziło we mnie podejrzaną myśl. A co jeśli zarażony zaraził mamę? Nie wiem co mam o tym myśleć. Tata pewnie by mi nie uwierzył. Chwilę później obudził się Kyle.
-Tato możemy się na chwilę zatrzymać? Muszę za potrzebą.-Spytał jednocześnie przeciągając się.
-Za 10 minut zrobimy postój jak znajdziemy się dalej miasta.
Po 10 minutach tata się zatrzymał. Kyle poszedł gdzieś w las. Tata przedtem ostrzegł go żeby zbytnio się nie oddalał. Mama nadal patrzyła się przed siebie pustym wzrokiem. Powolnym krokiem podszedłem do taty. Nie byłem pewien jak zareaguje. Kiedy znalazłem się obok niego przez chwilę nic nie mówiłem. Wreszcie zdobyłam się na odwagę i wykrztusiłem z siebie:
-Tato mam pewne podejrzenia co do mamy- Powiedziałem cicho.
-Niby jakie Evan?- Odpowiedział żartobliwym tonem.
-Myślę, że... mama jest zarażona...- Nie zdążyłem się wytłumaczyć, tata przerwał mi wpół zdania.
-Czy ty słyszysz co ty w ogóle mówisz?!- Spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem.
-No jak ten ,,zombie" ją zaatakował to mógł ją ugryźć a my tego nie zauważyliśmy to tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie.- Powiedziałem łamiącym się głosem.
-Ty popadasz powoli w paranoję! Jak możesz podejrzewać o to swoją matkę! Przecież powiedziałaby nam od razu po ugryzieniu!- Wykrzyczał z niedowierzaniem.
-Ale tato...
-Shhh.. Idź do auta.-Uciszył mnie jednocześnie grożąc palcem.- Zostało nam niewiele czasu a musimy dotrzeć do Meksyku jak najszybciej.- Powiedział pokazując drżącym palcem auto.
Wszyscy byli w aucie: zdenerwowany tata, milcząca mama i zaniepokojony ja. Brakowało tylko Kyle'a. Czekaliśmy jeszcze na niego 2 minuty.
-Evan widziałeś Kyle'a?- zapytał mnie tata troskliwym tonem.
-Nie. Powinien już dawno przyjść. Może pójdę go poszukać?- Zapytałem.
-Nie. Siedź tu z mamą ja pójdę go poszukać. Gdybyś widział zarażonego to zamknij się w aucie i pod żadnym pozorem masz nie wychodzić z auta. Rozumiesz?- oznajmił groźnym tonem. Ja tylko przytaknąłem.
-W razie gdyby jakiś dostał się do auta w schowku masz pistolet. Patrząc na stan mamy nie wiele może zrobić. Jesteś troszkę za młody no, ale..... nie mamy wyboru.- Tata wyciągną broń ze schowka. Próbował mi pośpiesznie wytłumaczyć a ja próbowałem zrozumieć jak się nią posługiwać. Szybko skończył i jeszcze szybciej wyszedł z auta wykrzykując imię Kyle'a.
Nie uśmiechało mi się zostanie sam na sam z mamą w aucie. Siedziałem sztywny z pistoletem mocno zaciśniętym w dłoni. Cisza w aucie stała się niepokojąca. Mama nigdy nie należała do tych ludzi którzy długo umieją trzymać język za zębami. Mijały kolejne minuty a tata i Kyle nie wracali.
Patrzyłem na przemian na mamę i na okno. Po około pięciu minutach zobaczyłem wściekłego tatę i zażenowanego Kyle'a.
Tata wszedł do auta i nerwowo trzasnął drzwiami. Kyle spokojnie wszedł do auta.
-Co się stało?- Spytałem skrępowany ciszą która panowała w aucie.
-Wyobraź sobie, że tan idiota nie zauważył wilczego dołu i wpadł- Powiedział rozwścieczony.
-Aha..-Wykrztusiłem z siebie jednocześnie chichocząc pod nosem.
Czas dłużył mi się nieubłaganie. Po kolejnych 5 godzinach jazdy tata postanowił znów zorganizować postój. Kyle znów poszedł do lasku załatwić swoje potrzeby. Tata otworzył bagażnik i wyjął kanister benzyny by zatankować auto. Podszedłem do niego by przeprosić go za moje teorie. Gdy do niego podszedłem zobaczyłem wnet, że mama gdzieś zniknęła.
-Tato gdzie jest mama?- Spytałem podejrzliwym głosem.
Dosłownie ułamek sekundy po moim pytaniu usłyszeliśmy krzyk Kyle'a z lasu....
//Paulina